Casus panny Marek

Media żyją aferą dopingową Kornelii Marek. Jak na nasze medialne obyczaje – KM traktowana jest nadzwyczaj łagodnie, z wyraźnie zamierzonym “obiektywizmem”. No bo jakże to tak – potępić człowieka, który “przyniósł chwałę Polsce”? Może niewielką, ale zawsze?

Nie umiem i nie chcę patrzeć na tę sprawę obiektywnie; z wielu powodów. Zatem kilka prawd; po kolei. Po pierwsze, zorganizowany sport wyczynowy od dawna nie jest żadnym sportem (czyli współzawodniczeniem dla własnej przyjemności miłośników różnych gier i zabaw), tylko zwyczajnie profesjonalnym widowiskiem, cyrkiem karmionym reklamą – z tym w dodatku, że niektóre jego dyscypliny nigdy w życiu wręcz by nie istniały publicznie, gdyby nie media. Skoro zaś jest widowiskiem i przedsięwzięciem biznesowym, to trudno sobie wyobrazić, by pracownicy tej branży (wszyscy ci “działacze”, sędziowie, trenerzy i sami zawodnicy) nie dbali o jego nośność reklamową, a przy okazji swoje dochody. Ta nośność będzie tym większa, im więcej poleje się medialnej “krwi i spermy”. Tak więc doping musi być tu obecny, i to w o wiele bardziej masowym wydaniu, niż to wiemy. Lanie krokodylich łez niczego tu nie zmieni.

Swoją drogą, czasem sobie myślę, że za kilkadziesiąt lat może to wszystko razem wyglądać tak: zamiast sprawozdań ze stadionów będziemy oglądali transmisję z laboratoriów medycznych (albo wręcz z odpowiednio zaaranżowanego studia telewizyjnego), w których najpierw się każdego zawodnika tu i tam zmierzy, zważy i obwącha ze wszystkich stron, a następnie pracujący z tymi “sportowcami” naukowcy pokażą specjalnemu jury jakieś recepty. Jury pomyśli, coś tam policzy na komputerku i ogłosi podział medali; zawody będą już nikomu do niczego niepotrzebne. A na podium wejdą nie zawodnicy, ani owi “prowadzący ich” naukowcy nawet, ale po prostu… sponsorzy. Zamiast flag będzie się oczywiście oglądać logo, hymny zaś zastąpi jakaś pieśń korporacyjna…

Druga sprawa: przypisywanie dzisiejszemu sportowi “waloru patriotycznego” jest totalnym wedle mnie idiotyzmem. Jaka chwała dla mnie osobiście (oraz dla mnie jako członka zbiorowości), że jedna czy druga panienka pobiegnie sekundę, albo i dziesięć sekund szybciej od panienki o inaczej brzmiącym nazwisku, albo paru facetów – na ogół obdarowanych naprędce “obywatelstwem” mego kraju – wepchnie innym facetom między dwa patyki napompowany powietrzem skórzany worek więcej razy, niż oni im? Jaki dla mnie wstyd, jeśli panienka pobiegnie wolniej, albo “nasz chłopak” weźmie od “ich chłopaka” po pysku? Przecież mnie to w ogóle nie dotyczy! Więc i tuszowanie pod pozorem “miłości ojczyzny” nadużyć i tak lipnych regulaminów, to po prostu nie tylko hipokryzja, ale postępek bez sensu.

Po trzecie. Skoro już bawimy się w te kretynizmy, skoro wydaje się, że ze względów społecznych (“ciemny lud żąda”; i słynny przymiotnik jest tu wyjątkowo trafnie postawiony…) nie ma wyjścia, to potraktujmy rzecz serio. Pracownik, który poważnie narusza reguły zawartej umowę o pracę, powinien iść do diabła; na bruk, bez żadnej litości. Jak panna Marek zrobiła to, co zrobiła, a nie ulega to żadnej wątpliwości  – powinna dostać dożywotnią dyskwalifikację we wszystkich możliwych dyscyplinach sportu, jakie jej mogłyby przyjść jeszcze w życiu – po to, by innym się nie chciało. Ma być skończona; ona i jej wszyscy trenerzy i pomocnicy. Bez wdawania się w żadne subtelności. W końcu – tyle jest pożytecznych zajęć, w tym na świeżym powietrzu. Na przykład – zamiatanie ulic…

Umowa z tymi ludźmi, którzy chcą jeszcze te cyrki pod tytułem olimpiady, mistrzostwa i tak dalej oglądać, jest bowiem na razie taka: robimy to czysto, nie kantujemy.

Jestem – to na marginesie – zdania, że wszelkie donacje państwowe – utrzymywanie lekarzy, masażystów, trenerów i tak dalej – są bez sensu, podobnie państwowe stypendia dla “sportowców”. Chcesz być gladiatorem – załóż sobie własną stajnię, za własne pieniądze. Haruj. Lub daj się kupić jakiejś firmie – ale co ma do tego państwo?

Że sport wyczynowy pozwala robić niesłychane kariery ludziom z absolutnych nizin społecznych, różnym bezmózgim debilom, którzy w życiu bez niego nie uzyskaliby zapewne świadectwa podstawówki nawet? A no – tak właśnie jest. Ale czy to dobrze?

22 myśli w temacie “Casus panny Marek

  1. Aleście się zadyskutowali! Jakby było o czym!
    Bogdanie, jako dojrzały człowiek szalenie się generalnie zradykalizowałeś! Aż dziw bierze! Uraziłeś @Helenę i nadal szarżujesz z lancą w dłoni… Uważaj, bo trafisz na Pudziana….
    A tu, z punktu widzenia bezlitosnegpo marksizmu (jak mawiał Lejzorek Rojtszwaniec) sprawa jest bajecznie prosta: jest popyt – to jest i podaż. Ktoś wykreował popyt na idoli sportowych, dyscypliny fascynujące tłumy i na sportowych celebrytów – to ktoś inny ten popyt zaspokaja, hodując sportowe brojlery. Mało tego – zarabia na tym. Co ty tu nieśmiało wtykasz jakiejś Marek – nędzne 4.500 zeta??? Popatrz na Woodsa, na Nadala, na Ronaldo, na sumy transferów w piłce nożnej – to jest wielki światowy cyrk, a ty chcesz to zatrzymać na jego prowincjonalnych obrzeżach jednym felietonem? A kogo w kontekście olimpiady zimowej obchodzi byle nauczyciel? Czy twoje maruszenia powstrzyma ryk zachwytu tłumu na stadionie, jak „nasz zwycięża”?!
    NRD-owcy hodowali brojlery dla politycznego pseudoprestiżu, bez najmniejszej litości i bez oglądania się na ich prawa, a nawet na ich człowieczeństwo. Różnica pomiędzy niektórymi NRD-owskimi „lekarzami sportowymi” a doktorem Mengele jest tylko taka, że ten drugi miał czasami na celu np. leczenie odmrożeń albo bezpłodności (podobno) – a ci mieli na celu tylko prestiżowy sukces reżimu. Teraz hoduje się tylko w imię kapitalistycznego, wymiernego w forsie sukcesu. Jak to w kapitalizmie (szanowni liberałowie i nieuleczalni prawicowcy) wszystkie brudne chwyty są dozwolone, obojętnie czy to jest Goldman-Saks, czy ukraiński trener od biegów narciarskich. Wszystko oczywiście pod warunkiem, że się nie wyda. Marek się nie udało, bo na nią padło z tym sprawdzianem, ale szansa była spora – 3/4, że nie na nią padnie (pod warunkiem, że inne nie brały). Jej obrona, że nic nie wiedziała – jest bardzo racjonalna, a nawet wiarygodna; w końcu od tego miała ludzi, żeby oni wiedzieli. Ona jest od biegania, jak jakiś Forest Gump, a nie od wiedzenia i myślenia.
    Jednym słowem – mniej emocji, więcej racjonalnej, marksowskiej analizy. W państwach „realnego socjalizmu” sport jednak sponsorowano na różnym poziomie – od zgrzebnego poziomu Ludowych Zespołów Sportowych, aż do wynaturzeń NRD-owskich, czy ZSRR-owskich. Ja mogłem brać udział w „Czwórboju Swiata Młodych”, grać w siatkówkę w Międzyszkolnym Klubie Sportowym i uprawiać lekkoatletykę w „Zagłębiu” Sosnowiec za darmo – mój 17-letni syn dzisiaj tego dla przyjemności zrobić nie może: albo każą mu mieć wyniki i padać na pysk z wysiłku, albo spadać, albo płacić w jakichś pseudofitnesach. I to jest prawdziwy temat sportu w naszym pięknym kraju.

    Polubienie

Możliwość komentowania jest wyłączona.