Światło, dźwięk i wspomnienia


Któregoś dnia 2000 roku pojawiła się w światowej prasie wiadomość, która zelektryzowała głównie wszystkich mających cokolwiek wspólnego z komputerami; ale nie tylko ich. Otóż okazało się, że fizykom amerykańskim udało się unieruchomić… światło. U mnie informacja ta wywołała dodatkowo falę wspomnień; ale o tym potem.
Dla tak zwanego przeciętnego zjadacza chleba przedostatnie zdanie jest zapewne mocno niezrozumiałe. Przypomnijmy tedy, że światło to strumień maleńkich cząstek, zwanych fotonami, których ruch może być także interpretowany jako ruch falowy. Ten ruch odbywa się z niewiarygodną prędkością około 300 000 km/s, powszechnie uznawaną za stałą i oznaczaną literą „c”; tyle wie niemal każdy absolwent liceum. Stosunkowo mniej ludzi pamięta, że szybkość światła wynosi tyle wyłącznie w całkowitej próżni; światło przechodzące przez jakiś ośrodek (płyn albo gaz) porusza się wolniej – a z jaką konkretnie szybkością, to już zależy od natury owego ośrodka. No i fizykom amerykańskim udało się stworzyć taki ośrodek (podobno jest nim specjalnie upichcona swoista „zupa” z atomów sodu albo rubidu), w którym światło „stanęło”… Jest to ogromne osiągnięcie w dziedzinie fizyki doświadczalnej, ale z punktu widzenia praw natury – rzecz, której należało się spodziewać, nie mająca bynajmniej charakteru przewrotu pojęciowego i nie burząca podstaw nauki. Co to jednak oznacza praktycznie i dlaczego to tak bardzo zainteresowało informatyków?
Spróbuję odpowiedzieć na te pytania odwołując się właśnie do przywołanych wyżej wspomnień. Otóż lat temu z górą czterdzieści, jeszcze jako student ostatniego roku matematyki, podejmowałem pracę przy pierwszym polskim komputerze. Nosił on tajemniczą nazwę XYZ i został zbudowany przez grupę entuzjastów, kierowaną przez profesora (wówczas docenta) Leona Łukaszewicza. Ów komputer co zapewne rozbawi użytkowników dzisiejszych notebooków, a nawet biurkowych „pecetów” czy „makówek” – zajmował całkiem sporą salę na drugim piętrze Instytutu Matematycznego PAN w Warszawie. Gdzieś tak z lewej strony upiornie łomotały czytniki i perforatory kart dziurkowanych, urządzenia wielkości lodówki, za pomocą których wprowadzano do komputera dane i uzyskiwano wyniki. Nieco dalej stała spora szafa z maleńkim zielonkawym okrągłym ekranikiem, jakimiś światełkami i rzędami przełączników nad stolikiem – to był pulpit operatora – a dalej ustawiono pięć bodajże podobnej wielkości szafek-stojaków, nafaszerowanych po brzegi lampami elektronowymi. I wreszcie skrajnie po prawej stronie stała naprawdę wielka stalowa szafa, w której tkwiły rzędy wypełnionych rtęcią długich rur, razem stanowiące pamięć operacyjną maszyny. Jedyną zresztą: bęben magnetyczny, spełniający funkcję podobną do dzisiejszych dysków twardych, dodano do XYZ-a znacznie później.
Ta pamięć wykorzystywała zjawisko opóźnienia przez rtęć szybkości przenikania przez nią ultradźwięków: po jednej stronie każdej rury był zamieniający niosące przetwarzaną informację impulsy elektryczne na ultradźwięki generator, po drugiej odbiornik, który odebrane drgania akustyczne z powrotem zmieniał na prąd. Uzyskane po drodze spowolnienie przepływu informacji – przypomnę, że impulsy elektromagnetyczne poruszają się z prędkością światła – stanowiło właśnie istotę pamięci.
No i zupełnie podobny co do zasady mechanizm – tylko już bez pomocy ultradźwięków – da się teraz najpewniej zbudować dla światła, które też może przecież przenosić informacje. Różnica będzie polegała na tym, że tamta – wielka i elektromechanicznie bardzo w sumie nieporadna – pamięć rtęciowa pozwalała XYZ-owi liczyć z szybkością około… 800 dodawań i, o ile dobrze pamiętam, 150 mnożeń na sekundę, podczas gdy byle dzisiejszy domowy pecet przetwarza informacje setki tysięcy czy miliony razy szybciej. Komputer przyszłości, wykorzystujący nowe zjawisko, dołoży do tego jeszcze z parę rzędów wielkości – i tyleż razy zmniejszy swoje rozmiary fizyczne. Jak to zmieni nasz świat – trudno nawet pomyśleć; zapewne bardziej, niż zmienił się on od czasów XYZ-a do dziś; a to była przecież rewolucja.
Wszystko za życia naszego pokolenia. I jak tu nie wierzyć, że to jego właśnie udziałem stało się spełnienie starego żydowskiego przekleństwa „obyś żył w ciekawych czasach”… Dlaczego zaś nazywam to przekleństwem, nie życzeniem? Bo chociaż rewolucja komputerowa i parę innych rzeczy napełnia mnie radością i satysfakcją, że w nich brałem udział, choćby w roli kibica, to jednak cała reszta…
A tam, obiecałem sobie, że na jakiś czas odpocznę od tych wszystkich spółdzielni, „trójek”, „platform”, „zjednoczeń”; od zmiany zapatrywań przez polityków co tydzień; od „Pruszkowa” i „Wołomina”; od pustosłowia i tromtadracji działaczy; od samorządowców ze słomą w butach, wyznaczających sobie lekką rączką nagrody w wysokości rocznej pensji pracownika nauki; od szarych kolejek umordowanych ludzi o siódmej rano w przychodni…
Ale chyba się nie da. Więcej: chyba nie wolno o tym zapominać. Nawet na chwilę.

Reklama

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s