Dwa słowa

Wszyscy Czytelnicy tego bloga wiedza doskonale, że mam lekkiego (niektórzy są zdania, że ciężkiego) kota na punkcie poprawności językowej. Moje poglądy są w tym względzie silnie  konserwatywne; w szczególności mocno mnie irytują niektóre słowa języka dziś potocznego, takie jak zajebisty – który to neologizm uważam za wyjątkowo chamski, a także pewne zapożyczenia – powiedzmy, wykrzykiwane z upodobaniem przez osoby, które automatycznie uważam za w pewnym stopniu niedorozwinięte wow! Co – wyjaśniam – nie znaczy, że chętnie cofnąłbym polszczyznę do czasów Kochanowskiego. Między innymi oświadczam niniejszym, że akceptuję pojawiające się tu i ówdzie nowe słowa czy nadawanie starym słowom nowych znaczeń.

Czasami stworzeniu nowego słowa towarzyszy dowcipna tajemniczość – pamiętacie wymyślone przez Stanisława Lema sepulki i sepulkaria? – czasami są one po prostu zabawnym żartem językowym, czasami wreszcie są po prostu wygodne. Ostatnio zachwyciły mnie dwa,  używane głównie w środowiskach informatyków i programistów. Są to słowa ficzer i myk.

Cóż to takiego ów (owa?) ficzer? Otóż jest to fonetyczne przeniesienie do polszczyzny angielskiego feature, czyli właściwość, funkcja. Gdy więc chłopcy z Google’a na przykład wzbogacają pocztę Gmail o jakąś nową funkcję czy inny bajer – mówimy właśnie, że dodali nowy ficzer. Zabawne i łatwe w stosowaniu.

Drugie z wymienionych słów jest równie dowcipne; może zresztą nawet bardziej. Gdy zatem znajdziemy na coś nowy sposób, chytry trick, jakieś nietypowe rozwiązanie – mówimy mam taki myk. I dzielimy się tym mykiem z kolegami.

Podoba się?

16 myśli w temacie “Dwa słowa

  1. „Bezpośredni kontakt z naturą i czyste jeziora zapewniają idealny wypoczynek we własnej aranżacji programowej.” – ze strony polskiej wyższej uczelni zachwalającej ośrodek wypoczynkowy.
    A odnośnie „ficzera” – powszechna jest, moim zdaniem, „funkcjonalność”: „nasz program ma taką funkcjonalność, która pozwala na…” lub „dodaliśmy nową funkcjonalność”.

    Polubienie

    1. Z tą funkcjonalnością kłopot taki, że… takiego słowa (nie tylko w tym sensie) nie ma. Po prostu – nie ma w żadnym słowniku. „Funkcjonalny” = „praktyczny, wygodny, użyteczny”, zatem powinno być funkcjonalność = praktyczność; ale nie jest. Informatycy, którzy z reguły kiepsko władają językiem polskim, czują, że niewłaściwe byłoby w omawianym przypadku użycie słowa „funkcja„; wymyślili więc „funkcjonalność” i… trafili jak kulą w płot. Jest to neologizm kompletnie niezgodny z duchem języka polskiego.

      Polubienie

  2. W tym samym czasie, kiedy Polska objęła rotacyjne przewodnictwo w UE (przez co stała się „najważniejsza w Unii”, jak twierdzą mędrcy z „Wyborczej”), w polskim Sejmie debatowano o projekcie nowej ustawy antyaborcyjnej – jego fanatyczni autorzy uroili sobie prawo, którego nie powstydziliby się talibowie, a które z kobiety czyni bezwolny pojemnik na tzw. dziecko poczęte. Trudno – żaden kraj, a zdewociała Polska w szczególności, nie jest wolna od oszołomstwa. Problem polega jednak na tym, że nie w każdym kraju płody (nomen omen) nawiedzonych umysłów traktowane są z pełną powagą przez najwyższy organ legislacyjny. A tutaj – m.in. dzięki kilkudziesięciu głosom posłów „liberalnej” PO premiera Tuska – ten prawny potworek nie został odrzucony. Moim zdaniem, TO jest właśnie prawdziwy „obciach” i „zbrzyd”.

    Polubienie

  3. myk, zdaje się mieć dłuższą historię i zdążyłem się już do niego przyzwyczaić. Ficzer jeszcze trochę razi….

    NIC MNIE JEDNAK NIE RAZI TAK, jak wtrącanie „jakby” w co drugim zdaniu.

    Cytat z dnia świra:
    Teraz już nic nie jest jednoznaczne i jasne, tylko JAKBY jasne! K..wa!

    Polubienie

    1. Widzisz, Pawełku… Ja też w rozmowie z menelami (a czemu niby nie, zdarza mi się) używam ich języka; powiem więcej, takiego języka, od którego przedwojennemu woźnicy odpadły by uszy. Ale z pewnością będę inaczej rozmawiał z pierwszym skrzypkiem Filharmonii.. W sumie to tak jak z brydżem: istnieją w tej grze pewne reguły („nie wychodź spod króla”…), których notoryczne łamanie dyskwalifikuje gracza; ktoś, kto się do nich z żelazną konsekwencją stosuje, będzie grał poprawnie. Ale mistrz złamie reguły kiedy chce; tylko: on wie po co to robi, i co chce przez to osiągnąć. To samo z językiem.

      Polubienie

  4. Panie Bogdanie,
    Dawno temu w Podwieczorku przy mikrofonie pan Brusikiewicz w roli debila Malinowskiego używał określenia: pierwsze primo,drugie primo,trzecie primo…
    Teraz kiedy takie określenia czytam w tekstach niewątpliwie mądrych ludzi, zaczynam wątpić w ich inteligencję.
    A co Pan sądzi o stopniowaniu przymiotnika „optymalny” ;bardziej optymalny,najbardziej optymalny a może jeszcze optymalniejszy i najoptymalniejszy.

    Polubienie

    1. Widzi pan… Ktoś, kto pierwszy zachwycił się Księżycem w pełni – był poetą. Następny – już tylko epigonem, kolejny zaś – grafomanem. Podobnie ktoś, kto pierwszy powiedział „pierwsze primo” zrobił fajny żart z pòłinteligentòw. Wszyscy następni już tylko powtarzają stary kawał.
      A stopniowanie „optymalnego” to już cecha ćwierćinteligenta…

      Polubienie

  5. Podoba. Sam używam. Nb do białej gorączki doprowadza mnie używanie czasownika „olewać”. Szkoda, że względem niego nie zajął Pan stanowiska.

    Polubienie

    1. Ależ oczywiście, „olewanie” należy do tej samej kategorii co „zajebisty”. Ale takich słów jest mnóstwo… Nie sposób wymienić wszystkich.

      Polubienie

  6. Panie Bogdanie o ile słowo „myk” również uznałbym za ciekawe , zabawne i po prostu ułatwiające (i ubarwiające ) określenie to co do „ficzera” kompletnie szacownego Gospodarza nie rozumiem , gdyż Pan raczej nigdy nie używa naleciałości obcojęzycznych , słusznie zresztą.
    „Myk”-bardzo proszę ; „ficzer” – stanowcze i zdecydowane – raczej nie.
    Na przykładzie:
    Rozmowa dwóch kolegów na studiach budowlanych:
    Tą belkę można policzyć bez tej redukcji układu. Zobacz robisz taki myk i już.
    Znacznie skraca wypowiedź i ją ubarwia , brak długiego terminu fachowego , który w przytoczonym zdaniu brzmiałby: zamieniasz układ na symetryczny i antysymetryczny i liczysz sumę algebraiczną przemieszczeń. Prawda , że duże ułatwienie?
    A w drugim przypadku:
    Rozmowa dwóch kolegów:
    Najnowsza wersja Geogebry ma taki nowy ficzer.
    Najnowsza wersja Geogebry ma taką nową funkcję.
    Nie ma żadnej potrzeby użycia tego słowa , ani ono nie skraca wypowiedzi ani nie nadaje „lekkości wypowiedzi”.
    I Gospodarz musiałby się nieźle postarać , aby mnie przekonać że ma rację.
    O ile w ogóle miałby na to ochotę.

    pozdrawiam Panie Bogdanie

    Polubienie

    1. Nigdy nie użyłbym ficzera inaczej, niż w swobodnej żartobliwej rozmowie z kimś z branży. Ale nawet w takiej rozmowie nie mówiłbym – powiedzmy – o ficzerze „dedykowanym”. Za „dedykowane” morduję. Ficzer mnie bawi…

      Polubienie

      1. Ostatnio miałem sytuację, w której zostałem zbesztany za użycie słowa event. Tymczasem funkcjonuje ono jako zwrot branżowy i nie widzę powodu, dla którego miałbym z nim walczyć – przecież się przyjął, więc jaki jest sens popychania wody grabiami pod górę? Inna sprawa, że słówko nie pojawiłoby się w tekście, gdyby nie konieczność „wypstrykania” się ze wszelkich innych synonimów.

        Polubienie

        1. Taki powód istnieje; słowa tego nie da się napisać po polsku (w polszczyźnie litery „v” naprawdę nie ma…), poza tym jest ono zbędne, ma bowiem mnóstwo dobrze znanych synonimów. Używanie słowa „event” jest prowincjonalne i świadczy o zupełnym braku wyczucia językowego. Informatyk mówiący o „ficzerach” zaznacza swój ironiczny dystans do tego pojęcia, jawnie żartuje. Ekonomista mówiący o „ryzykach” czy „politykach” (a są to słowa blm, bez liczby mnogiej!) zaznacza tylko swój brak ogłady i dyskwalifikuje się towarzysko jako wyłacznie „po intelligent”; obawiam się, że tak samo jest z „eventem”, działem „HR” w firmie czy „prezydentem” zamaist prezesa lub przewodniczącego. Takie zadęcie na „eksperckość”, a w gruncie rzeczy smrodek prywatnej uczelni ukończonej ze stopniem licencjata… Bez urazy, ale ten co pana zbeształ – miał 100% racji.

          Polubienie

          1. Pożyczenie „eventu” jest z drugiej strony „wstrzeleniem się” między „imprezę” a „wydarzenie”. To drugie jest przecież słowem o znaczeniu bardzo szerokim, obejmującym też coś niekontrolowanego (można znaleźć analogię do słowa „happening” i różnicy między happeningiem a performance’em), niemal synonim „zdarzenia”. Z kolei czasem krępujące jest użycie „imprezy”, której głównym znaczeniem jest jednak „odbywające się w luźnej atmosferze spotkanie towarzyskie”.

            Polubienie

Możliwość komentowania jest wyłączona.