Bataliony Szekspirów

Romansuję z zawodem dziennikarskim – licząc od debiutu prasowego – pół wieku z okładem. Pracowałem w kilkunastu redakcjach, byłem dziennikarskim szeregowcem, podoficerem i oficerem. Kilkoma redakcjami kierowałem. Uczyłem tego zawodu kilkanaście roczników adeptów. Mimo wszystko, mimo że on psieje – lubię ten zawód. Myślę, iż mam prawo powiedzieć,   że go znam. Może nawet znam go nieźle. I stale mnie w nim coś zadziwia, a często – martwi.

Ostatnio zadziwia mnie niesamowity wzrost populacji Kischów, Murrowów, Kapuścińskich i w ogóle Szekspirów. Zwłaszcza wśród najmłodszych, w tym także – bardzo przeze mnie szanowanych – dziennikarzy niezawodowych, to jest blogerów; może nawet szczególnie wśród nich, oni bowiem z natury rzeczy proces redakcyjny realizują od początku do końca sami, nie dostrzegając pewnych zjawisk, o których niżej. Strasznie się mianowicie to towarzystwo nadyma i nadzwyczajnie poważnie traktuje swoją twórczość. Skreśl takiemu jedno czy dwa zdania, przenieś akapit, dorób bez uzgodnienia śródtytuł, zamień “posiada” na “ma” albo popraw źle użyte “mi” na “mnie” – awantura gotowa. “Naruszenie świętych praw autorskich”, “brutalna ingerencja psująca indywidualny styl”. W ogóle – odęcie i obraza.

Niedawno jeden z takich młodych ludzi zaczął w pewnej znanej mi redakcji chodzić bokiem, ponieważ jego tekst zamieszczono… zbyt blisko – jego zdaniem  – tekstu innego autora, którego on niezbyt lubi, i to tylko dlatego, że ten drugi publikuje w piśmie nieakceptowanym przez tego pierwszego…

Chcę otóż tym wszystkim Szekspirom powiedzieć, że się zachowują po prostu nieprofesjonalnie. Dziennikarstwo jest bowiem zawodem zespołowym; szczególnie wyraźnie to widać w telewizji (laicy nabijają się z tasiemcowych “list płac” na końcu programu, nie zdając sobie sprawy, że bez kogokolwiek z tych kilkunastu, kilkudziesięciu – a czasami kilkuset – ludzi programu by po prostu nie było…), ale i w dziennikarstwie “pisanym” jest tak samo. W dobrze zorganizowanym zawodowym zespole tekst czyta redaktor działu, zastępca naczelnego, sekretarz redakcji, często sam naczelny, potem korekta i adiustacja… W sumie niekiedy koło 10 osób. I każdy ma prawo mieć uwagi i je nanosić – ten z uwagi na styl, ów dlatego, że odpowiada za ogólny wydźwięk gazety i niektórych sformułowań spod gorącego pióra wylanych – puścić nie może.

Nie ma to nic wspólnego z cenzurą czy ograniczaniem wolności wypowiedzi. Jest zwykłym i naturalnym procesem obróbki towaru, który autor – producent sprzedaje redakcji (czasem: daje, bo wszak wiele redakcji działa społecznie – ale to przecież nic nie zmienia) nie po to, by się wszyscy zachwycali jego talentem i dziwowali nad bystrością, ale po to, by ten jego tekst został dalej obrobiony i zamienił się na końcu w gotowy, opublikowany produkt. Pod którym podpisany jest wprawdzie autor, ale który w rzeczywistości wytwarza fabryka, zwana redakcją.

Oczywiście – w toku tego procesu obróbki ważne są obyczaje. Jest mile widziane i eleganckie, jeśli redaktor zawiadamia autora o proponowanych zmianach w jego dziele; zwłaszcza, albo raczej – wyłącznie – wtedy, gdy dotyczą one spraw merytorycznych, bo co do spraw stylistycznych radzę młodym kolegom uwierzyć raz na zawsze: stare repy redakcyjne wiedzą lepiej. Jak taki rep będzie miał czas i ochotę – wytłumaczy ci o co biega; ale jeśli nie wytłumaczy – po prostu wykonaj polecenie i nie pyskuj.

Czasami jednak nie ma rady, coś się dzieje “na szybkich”, trzeba reagować na wydarzenia dnia… Nie ma czasu niekiedy, młody kolego, by z tobą gadać. I to nie jest lekceważenie twojej osoby, ale szanowanie osoby w tym interesie najważniejszej: czytelnika. Który za swoje pieniądze musi być obsłużony szybko i sprawnie. A rotacja w drukarni musi ruszyć o oznaczonej godzinie – tak samo jak ty, młody przyjacielu, musisz wiedzieć co to deadline i rozumieć, że z niedostarczenia na czas umówionego tekstu zwalnia cię tylko świadectwo zgonu dostarczone osobiście.

Opublikowałem w życiu tysiące tekstów, byłem autorem setek programów telewizyjnych. Powiem wam, młodzi koledzy: oddając tekst do redakcji zapomnijcie o nim. On już nie jest wasz, on jest gazety. To jedyna strategia na przetrwanie w tym zawodzie; jeśli będziecie upierali się przy swoim “szekspirostwie” – wylecicie po prostu z redakcji. I będzie to słuszne i sprawiedliwe.

Niedawno przeczytałem – w znakomitym pod ręką Tomka Lisa i z dnia na dzień lepszym “Wprost” – historię jednej z najważniejszych gazet świata, “New York Timesa”. Wśród wielu smakowitych informacji jedna mnie po prostu zachwyciła: ta opisująca typową karierę dziennikarską w tej wielkiej gazecie. Otóż redakcja pilnie śledzi poczynania młodych dziennikarzy z małych pism, specjalnie prowincjonalnych – i niektórych z nich, jak już po jakichś pięciu latach pracy swoim tytule mają coś w rodzaju nazwiska, zaprasza do współpracy. Pierwsze zadanie w NYT – to opisywanie w kronice miejskiej kradzieży drobiu i sprawozdawanie z mniejszych stłuczek samochodów. Większe wydarzenia zaczyna się opisywać po dwóch-trzech latach. Pierwsze stanowisko samodzielne (“columnist”, czy szef działu) wymaga jakichś dwudziestu lat stażu…

Dwudziestoparoletni Szekspir czy Murrow, trzydziestoletnia “naczelna”, coraz bardziej typowe zjawisko w polskich redakcjach, jest tam po prostu obiektem niewyobrażalnym. Nasi chłopcy i dziewczęta, atakujący parlamentarzystów mikrofonami w Sejmie – wywołaliby samym swym istnieniem i “redaktorstwem” skon ze śmiechu repa z “NYT”. Podobnie jak trzydziestolatek jako “komentator” czegokolwiek.

Inna sprawa, że polscy parlamentarzyści też by wywołali u zawodowca z NYT skręt kiszek ze śmiechu. Ale to już temat na inną bajkę.

7 myśli w temacie “Bataliony Szekspirów

  1. Wszystko racja ( jak zwykle). Przy tym godność osobista największym i najbardziej chronionym dobrem…Ja bym za błędy ( w tym językowe) „nagradzała” zółtymi kartkami. I żadnych dyskusji, bo obciach…

    ps. Wprost- rzeczywiście- daje się już czytać, co sprawdziłam po długiej przerwie nieczytania. Jeszcze chwila i przegoni Newsweek.

    Polubienie

  2. Mimo że nie czuję się adresatem tego tekstu, bardzo za niego dziękuję. Na starość robię się sentymentalny ;).

    Polubienie

  3. Wojciech Garstka :
    Czy tęsknota za dawną dziennikarską kindersztubą jest uzasadniona? – pewnie tak! Czy ma sens? – pewnie nie, bo te se uż nie vrati!

    Ale dlaczego dobre rzemiosło miałoby nie wrócić? Przecież jest różnica w artykule pisanym przez doświadczonego dziennikarza, a artykule wyprodukowanym przez „szefa” jednej z macek portalu Gazeta.pl – Wykluczony, wykluczona.

    Polubienie

  4. Bardzo ciekawa refleksja – i mam nadzieję w gruncie rzeczy raczej sentymentalna.
    Czy tęsknota za dawną dziennikarską kindersztubą jest uzasadniona? – pewnie tak! Czy ma sens? – pewnie nie, bo te se uż nie vrati! Czy na jej miejsce weszło coś innego – jakikolwiek mechanizm, czy proces kształtowania rzetelnego rzemieślnika i fachowca dziennikarskiego? Chyba raczej nie.
    Fatum ciążącym nad wszelkimi naszymi przemianami – także i w dziedzinie dziennikarstwa jest prymitywna komercjalizacja, dająca szmalowi pierwszeństwo nad wszelkimi innymi wartościami. W dziennikarstwie prowadzi to do namnożenia efemeryd żywiących się odchodami tego świata – „byleby głośno, byleby głupio”. Następuje sprzężenie zwrotne: głupie media chodują skretyniałego odbiorcę, a ten promuje jeszcze głupsze media wydając na nie kasę. Dlatego właśnie „news” o zatruci się w Pilawie jakiegoś dziadka czadem jest wyżniejszy niż komntarz wyjaśniający ludziom o co właściwie chodzi z tymi OFE…
    Drugą stroną tego zjawiska jest lekceważenie seniorów. Podono homo sapiens wygrał wyścig ewolucyjny, bo utrzymywał, karmił i chronił starców (w neolicie – to były osoby ponad 30-to letnie…), traktując ich jako żywe bazy danych, wykorzystywane do budowania skuteczniejszych taktyk przeżycia. Przez długi czas było dla wszystkich jasen, że pewne zawody wymagają terminowania adeptów i mistrza. Teraz mistrz jest celebrowany tylko w merketingowych hucpiarskich projektach „50+”, natomiast aplikacje do pracy takich staruchów trafiają do kosza. Bełkot i wrzast „prezenterów” z różnych komercyjnych rozgłości i programów TV nijak nie daje się pogodzić z zachowaniem Tadeusza Sznuka, klasą języka antenowego Rosołowskiego, czy Szołajskiego, klasą przenterską Loski, Cześnina, czy Bogumiły Wander. W gruncie rzeczy starcy są lekceważeni, wykpiwani i pogardzani.
    Co z tego wszystkiego wynika? – nic zgoła. Times are changing! Jak uratować swoje przeterminowane wartości w tym bezlitosnym świecie? – robić swoje. Tak mało, a tak dużo.
    Wydaje mi się Bogdanie, że realizujesz ten program.

    Polubienie

  5. Dwudziestoparoletni Szekspir czy Murrow, trzydziestoletnia “naczelna”, coraz bardziej typowe zjawisko w polskich redakcjach (…)

    A potem trwają debaty, na których prezesi koncernów medialnych wraz z rednaczami godzinami dyskutują o przyczynach upadku prasy.

    Polubienie

  6. Trudno się nie zgodzić – jak pomyślę, co wypisywałam kilka czy kilkanaście lat temu, to mi się zimno robi, a przecież byłam wtedy przekonana, że radzę sobie całkiem nieźle 🙂 Ech, młodzież…

    Polubienie

Możliwość komentowania jest wyłączona.