Wszystko zgodnie z przepisami i aby taniej

Ktoś zapukał do drzwi. Spojrzałem przez wizjer – jakiś brodacz, nawet na oko sympatyczny. Spytany kto zacz, odparł: z urzędu gminy, zawiadomienie przyniosłem. Otworzyłem, pan wręczył kartkę. – Podatek gruntowy – wyjaśnił. Nieco się zdziwiłem. – To teraz kurierem, już nie wysyłacie tego kwitu na 20 złotych listem? – Nie – odparł – i ja nie jestem żadnym kurierem, tylko merytorycznym urzędnikiem gminy. Zdziwiłem się jeszcze bardziej; widząc to, młody człowiek wyjaśnił: chodzi o oszczędności; za pocztę trzeba płacić. – A pana czas nic nie kosztuje? – spytałem. – No nie – odparł – ja dostaję polecenie służbowe…

Gdybym krócej żył na tym świecie i na dodatek w innym kraju, pewno wdałbym się w dalsze rozważania, bowiem tłumaczenie sympatycznego pana wydało mi się, prawdę mówiąc, idiotyczne. Spacerki merytorycznego – a zatem zapewne dość wysoko kwalifikowanego – urzędnika muszą w przeliczeniu na złotówko-godziny na mój chłopski rozum kosztować znacznie więcej, niż znaczek na list. Gdzie tu oszczędność? Ale to nie pierwszy idiotyzm, z którym zetknąłem się ostatnio.

Drugi. Pewna Centralna Instytucja (mniejsza o szczegóły, pewno wszędzie jest podobnie) wydaje niskonakładowe pisemko specjalistyczne. Niskonakładowe, ale bardzo ważne – zawiera streszczenia i omówienia obcojęzycznych artykułów z paru dziedzin ekonomii i techniki, które pozostają w obszarze zainteresowania owej Centralnej Instytucji. Poza tym pisemko umieszczane jest do czytania w Internecie, więc w sumie nie jest to taka nisza. Nie o to jednak chodzi, problem tkwi w czymś innym. Teksty do publikacji przygotowuje otóż zespół ludzi, z których każdy musi mieć odpowiedni zasób bardzo specjalnej wiedzy fachowej i na dodatek znać biegle język oryginału; niektóre z tych języków uchodzą powszechnie za egzotyczne. Mówiąc krótko: większość autorów, to po prostu sędziwi emerytowani profesorowie wyższych uczelni, który sobie tymi opracowaniami dorabiają kilka setek do cienkiej profesorskiej emeryturki. Sami Państwo rozumieją, że o takich autorów nie jest łatwo; zdobycie ich do stałej współpracy graniczy z cudem.

No i nadszefowie redaktorów owego pisemka dostrzegli w jego wydawaniu poważną nieprawidłowość. Mianowicie, z panami profesorami zawarta była umowa na gębę, w wyniku której redakcja podsyłała im zagraniczne pisma, oni wybierali z nich ważne artykuły, opracowywali je – i za te opracowania dostawali jakieś 150 czy 200 zł za artykuł na podstawie wystawionego rachunku. No i to jest nielegalne, okazuje się. Bo przecież mamy Wolny Rynek i musi być Konkurencja. Więc teraz redakcja (która zajmuje się od lat tylko redagowaniem stylistycznym i organizuje rozpowszechnianie pisma) ma mieć zdanie merytoryczne. To ona mianowicie ma dokonać wyboru tekstów i na opracowanie każdego ogłosić… oddzielny przetarg publiczny, z komunikatem zgodnym z prawem i wszystkimi szykanami. Bo zamiast profesora X może opracowania tekstu podejmie się student Y, który zażąda nie 150 czy 200 zł, ale – być może – 140, i musi wtedy wygrać…

Nie wiem jak Państwu – mnie ręce i piersi opadają.

I ostatnia sprawa, w referowaniu której posłużę się obszernym cytatem. Rzecz dotyczy olimpiad przedmiotowych w szkołach średnich, od kilkudziesięciu lat organizowanych z niebywałym entuzjazmem przez grosze na tym zarabiających członków odpowiednich komitetów. Te olimpiady, w sytuacji zrezygnowania z egzaminów wstępnych i przy niesłychanym obniżeniu – do poziomu dna – wymagań maturalnych, to źródło najwartościowszych studentów, nawiasem mówiąc. No i głowy myślą. Poczytajcie (za serwisem Nauka w Polsce PAP):

List otwarty do premiera Donalda Tuska, dotyczący konfliktu ministerstwa edukacji narodowej ze środowiskiem akademickim, wystosowali 3 lutego przewodniczący olimpiad przedmiotowych. Ich zdaniem, w związku z nowo proponowaną organizacją tych prestiżowych konkursów istnieje zagrożenie dla dalszego istnienia olimpiad.
Jak poinformował PAP dr Tomasz Sowiński, kierownik organizacyjny Olimpiady Fizycznej, List znajduje się na stronie tejże Olimpiady (http://www.kgof.edu.pl/_list/), która została upoważniona przez pozostałe reprezentowania sygnatariuszy.

Od kilkunastu lat prowadzenie olimpiad jest jednym z obowiązków MEN, które zleca ich organizację towarzystwom naukowym i wyższym uczelniom, częściowo finansując tę działalność. W 2009 MEN zmienił te zasady. Organizatorzy mają być wyłaniani co roku w otwartych konkursach.

W opinii autorów listu nie można zastąpić osób i instytucji doświadczonych, takimi, które tego doświadczenia nie mają. O finansowaniu olimpiad MEN decyduje w cyklach półrocznych, co – zdaniem podpisanych – uniemożliwia planowanie ich organizacji nawet w danym roku szkolnym.

"Poziom finansowania został zmniejszony, za to drastycznie zwiększono wymagania biurokratyczne i kontrolne, tak jakby MEN podejrzewało organizatorów olimpiad o nadużycia finansowe" – piszą autorzy. Tymczasem, jak podkreślają, w większości przypadków poszczególne olimpiady prowadzone są przez grupę kilkunastu wyższych uczelni, z udziałem jej najlepszych pracowników, we współpracy z wybitnymi nauczycielami szkolnymi.

Osoby te w olbrzymiej większości wykonują pracę dla olimpiad bez wynagrodzenia. "Stosunek MEN do organizatorów olimpiad jest nad wyraz arogancki, na nielicznych spotkaniach wysocy urzędnicy MEN nie ukrywają swojego lekceważącego, wręcz pogardliwego stosunku do organizatorów olimpiad. MEN nie odpowiada na listy i monity od komitetów organizacyjnych olimpiad" – wyliczają organizatorzy konkursów.

"Olimpiady przedmiotowe to stojące na najwyższym poziomie konkursy z wiedzy i umiejętności uczniów szkół ponadgimnazjalnych" – dodają, podkreślając tradycję i zasługi olimpiad w polskim systemie oświaty i nauki.

Przypominają, że polscy olimpijczycy odnoszą sukcesy na arenie międzynarodowej, a najbardziej spektakularne są wyniki laureatów olimpiady informatycznej. Od sukcesów w tych elitarnych konkursach rozpoczynało swoją karierę zawodową wielu znanych uczonych.

"(…) Olimpiady przedmiotowe jeszcze działają, ale jedynie dlatego, że organizatorzy poczuwają się do odpowiedzialności za ten element polskiej oświaty. Niektóre olimpiady planują zakończenie działalności w bieżącym roku szkolnym, o ile stosunek MEN do olimpiad nie ulegnie zmianie. Czy na tym zależy polskiemu rządowi?" – to pytanie pozostaje w liście otwarte.

Sygnatariusze nazywają działanie MEN nieodpowiedzialnymi i proszą premiera o pilna i energiczną interwencję w tej sprawie.

Wśród inicjatorów akcji są przedstawiciele komitetów głównych Olimpiad: Biologicznej – prof. dr hab. Bronisław Cymborowski, Fizycznej – prof. dr hab. Jan Mostowski, Chemicznej – prof. dr hab. Jerzy Szydłowski, Matematycznej – dr Michal Krych, Języka Francuskiego – prof. dr hab. Zbigniew Naliwajek, Teologii Katolickiej – ks. prof. dr hab. Piotr Tomasik, Wiedzy Technicznej – dr Janusz M. Kowalski, Wiedzy o Żywieniu i Żywności – prof. dr hab. Jan Gawęcki, Wiedzy Ekologicznej – prof. dr hab. Małgorzata Falencka-Jabłońska, Olimpiady Matematycznej w Katowicach – prof. dr hab. Ryszard Rudnicki, Olimpiady Tematycznej "Losy Polaków na Wschodzie po 17 września 1939 r." – prof. dr hab. Wiesław Jan Wysocki, Geograficznej i Tautologicznej – dr Małgorzata Sikorska, Wiedzy Ekonomicznej – dr Grzegorz Wałęsa z Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego, Informatycznej – prof. dr hab. Krzysztof Diks, Wiedzy i Umiejętności Budowlanych – dr Anna Jankowska oraz prof. dr hab. Tomasz Borecki, dyrektor Instytutu Problemów Współczesnej Cywilizacji.

Lista pozostałych 161 sygnatariuszy znajduje się tu:http://www.kgof.edu.pl/_list/lista.php  KOL

Wnioski: jeszcze kilka takich “oszczędności”, “usprawnień” i “wdrożeń procedur wolnorynkowych” – i możemy zamykać budę na patyk. Pytacie, co mam na myśli, mówiąc “buda”? Odpowiem nie wprost.

Już w roku 1968, kiedy zaczęła się u nas znana heca antysemicka, jeden z moich ówczesnych przyjaciół powiedział: “panowie, zamknąć to państwo, zanim będzie za późno”.

Przypominam także, że na fali ówczesnych wyjazdów inteligencji mówiono gorzko: Pamiętajcie tylko, żeby ostatni wyłączył światło.

12 myśli w temacie “Wszystko zgodnie z przepisami i aby taniej

  1. miskidomleka :
    Myślę, że wystarczy odpowiednio sformułować warunki – tytuł profesora w dziedzinie A, B lub C, dorobek naukowy >n publikacji w dziedzinie A, B lub C, i po studencie.

    n publikacji, ale w czasie ostatnich 5 lat na przykład. żeby zasiedziałe siwe, profesorskie głowy, które się opierdzielają na uczelnianych stanowiskach nie mogły startować.

    Polubienie

  2. Ja się tam niczemu nie dziwię. Już widziałem jak adiunkci kładli okablowanie, bo wyszło taniej niż zatrudnienie firmy.

    Polubienie

  3. „…Czy na tym zależy polskiemu rządowi?” – to pytanie pozostaje w liście otwarte.

    Czytając niektóre teorie spiskowe skłaniam się ku przekonaniu, że komuś bardzo zależy na obniżaniu poziomu edukacji… i niekoniecznie naszemu rządowi… nasz rząd tylko nie widzi tej tendencji do obniżania i też chce „dorównać” do światowych standardów.

    Polubienie

    1. To społeczeństwu jako całości (które jako całość jest po prostu głupie i leniwe) zależy na obniżaniu wymaganego poziomu edukacji, bo wtedy łatwiej się robi kariery. A rządom zależy na głosach, więc temu „tryndowi” ulegają. Ludziom trzeba wszystko ułatwiać, a poza tym wszyscy mają równe żołądki – prawda? To taka cecha współczesnego rozwoju cywilizacji, żaden spisek, a już na pewno nie „światowy”. Chyba, że istnieje jakaś nieznana mi Wszechświatowa Organizacja Idyjotów (ale to z definicji niemożliwe, bo nie byliby się w stanie zebrać do kupy)…

      Polubienie

  4. Właśnie się dowiedziałem, że działa Olimpiada Teologii Katolickiej.Jak to się ma do nauki?

    Polubienie

    1. Dokładnie tak samo, jak dawanie – w roku 1989! – dużych grantów na tematy w rodzaju „badanie religijności mieszkańców północnych obszarów Warmii i Mazur” przy obcinaniu grantów fizykom. To zidiocenie ponadustrojowe, choć niewątpliwie obecnie nasilone. Może zresztą wcale nie zidiocenie, tylko świadomie podlizywanie Wiadomym Kręgom.

      Polubienie

  5. Bo zamiast profesora X może opracowania tekstu podejmie się student Y, który zażąda nie 150 czy 200 zł, ale – być może – 140, i musi wtedy wygrać…

    Myślę, że wystarczy odpowiednio sformułować warunki – tytuł profesora w dziedzinie A, B lub C, dorobek naukowy >n publikacji w dziedzinie A, B lub C, i po studencie.

    Polubienie

    1. Z pewnością można sformułować i spisać, i opublikować…. Tylko – po cholerę? Tu nie chodzi o to, by to profesor, a nie student robił opracowanie, ale by było zrobione szybko i kompetentnie. Jak mam faceta, który Teorię Pipsztołów tłumaczy z norweskiego, to po kiego grzyba szukać innego? Szansa znalezienia jest bliska zero, a procedury formalne – TRWAJĄ; w tym rzecz. Zaś dla państwa ewentualna oszczędność 10 czy nawet 50 złotych na artykule jest w ogóle POMIJALNA. Jasne?

      Polubienie

      1. Jak mam faceta, który Teorię Pipsztołów tłumaczy z norweskiego, to po kiego grzyba szukać innego?

        Co to znaczy „mam”? „Mam”, to znaczy „ja znam”. Co niesprawiedliwie może wykluczać dwóch innych. Czasem rzeczywiście szanse znalezienia innego są bardzo małe, a czasem nie.

        Otwarte konkursy/przetargi w założeniu (w praktyce niekoniecznie spełnianym) powinny zapobiegać sytuacji, gdy kryterium zatrudnienia jest przynależność do kółka znajomych. Mało było takich sytuacji, kiedy wracający do Polski po dobrej karierze naukowiec napotyka wszystkie drzwi zamknięte, bo nie należy do kiszącego się we własnym sosie przez te lata kiedy on robił naukę za granicą, kółeczka poklepywaczy po plecach?

        Otwarty konkurs/przetarg nie jest oczywiście niezawodną metodą, ale jaka jest lepsza?

        Polubienie

    2. Nie trzeba, do pewnej kwoty nie trzeba przecież (chyba?) robić przetargów. A tak ‚sparametryzowany’ przetarg od razu ktoś by oprotestował.

      Polubienie

    3. Ja tu widzę bzdurę w całkowicie innym miejscu:

      Więc teraz redakcja (która zajmuje się od lat tylko redagowaniem stylistycznym i organizuje rozpowszechnianie pisma) ma mieć zdanie merytoryczne. To ona mianowicie ma dokonać wyboru tekstów

      Jakimże sposobem ludzie nie znający ani języka, ani zagadnienia, mają dokonywać wyboru tekstu do tłumaczenia i publikacji? Losować? Czu ogłosić przetarg na osobę wybierającą?

      Polubienie

      1. Oczywiście, o to właśnie m. in. chodzi. Jeszcze bym od biedy zrozumiał casting na nieeetatowego redaktora merytorycznego w rocznym wymiarze zlecenia – ale przetarg na poszczególne artykuły? Jedynym skutkiem jest potworne przedłużenie opracowywania tekstów. Po prostu: towarzystwo napatrzyło się na różne durnowate komisje śledcze i chroni na wszelki wypadek tyłki. I tyle.

        Polubienie

Możliwość komentowania jest wyłączona.