Intymnie…

…aż za bardzo. Tu min. Drzewiecki wbity na pal wije się beznadziejnie; tu pan prezydent ugodzony w samo serce wynikiem referendum w Irlandii łamie głowę – podpisać, ale czy ogłaszać przy tym jedenastą bodajże z kolei żałobę narodową; tu Roman Polański w mamrze gnębion okrutnie…

A ja, za Państwa przeproszeniem, o genitaliach.

Ściślej zaś, o czystości tychże.

Mam nadzieję, że większość  – jeśli nie wszyscy – Czytelnicy niniejszego bloga wiedzą, że męskie okolice intymne (trudno tu użyć genialnego określenia „okolice bikini”, jako że ja osobiście bikini nie używam) wymagają mycia w podobnym stopniu i równie często jak damskie. Kto nie wie, informuję uprzejmie, że podobnie jak wspomniane okolice u pań, nasze też mają specyficzną kwasowość Ph. Mądrzy ludzie dawno już opracowali zatem specjalne żele, które czynność mycia tego-i-owego czynią komfortową i skuteczną… Polecam osobiście żel AA, wyborny.

No i spróbujcie to kupić. Ja spróbowałem już kilkakrotnie, w różnych sklepach, także tych z absolutnie najwyższej półki. Reakcja sprzedawców (głównie młodych kobiet) na pytanie o środki męskiej higieny intymnej wszędzie podobna: chichot, rumieniec, wypieki i gwałtowne jąkanie. Albo – dosłownie – pełne zdumienia: a po co to panu? I na sformułowanie bo lubię mieć czystego i pani także radzę z brudasami się nie zadawać obrażone „no wie pan”…

Polska. Piękny kraj. Tylko trochę śmierdzi tu i ówdzie. I idiotek nadmiar jakby.